Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/284

Ta strona została przepisana.

wyjście i napierał coraz silniej na wystawę sklepową. Wystraszony kupiec prosił mnie, abym sobie poszedł. Przypomniałem sobie przestrogi znajomych i postanowiłem przeczekać wzburzenie tłumu w sklepie wbrew woli właściciela. Wywiązał się „konflikt“ między mną i kupcem, który widocznie bardzo zabawił zebrany tłum. Słyszałem wciąż uwagi i śmiechy… śmiech motłochu w takich razach o małe źdźbło graniczy od… ciosu!
Wybawił mnie jakiś młody Chińczyk, który przepchnął się do mnie przez ciżbę, rozpytał coś niecoś w „pigginie“ i następnie zagadał do rodaków. Przestali nacierać i rozeszli się zwolna, a obrońca mój wprowadził mnie natychmiast do bocznej ulicy i wskazał drogę do settlementu. Moi opiekunowie europejscy bardzo zaniepokoili się całą tą sprawą i wymogli na mnie obietnicę, że nie będę sam wychodził poza granicę settlementu.
— Czerń południowa nie żartuje. Gwałty nad Europejczykami ma w tradycjach. Nadomiar jest tutaj dużo nałogowych palaczów opjum, gotowych na wszystko!
Wzamian obiecano mi zorganizować wycieczkę do Chańjanu oraz wyrobić u generał–gubernatora pozwolenie na zwiedzenie słynnej fabryki broni i arsenału, jedynych tego rodzaju zakładów w Chinach.
Wycieczka była liczna i ożywiona, gdyż przyłączyło się do niej całe towarzystwo ku-