Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/285

Ta strona została przepisana.

pieckie i konsul rosyjski. Odbyliśmy ją na specjalnie w tym celu wynajętym parowcu. Czas jakiś płynęliśmy po Jań-tze, podziwiając wieżyce i pałace Wuczań-fu, rezydencji generał-gubernatora, inaczej wicekróla, liljowo rysujące się na odległym, przeciwległym brzegu. Następnie skręciliśmy w ujście rzeki Chań, literalnie zatkanej statkami. Między pokładami ich zostawał jedynie wąziuchny kanał wolnej wody. Po drodze wszakże wskazano mi kanał Jo-dziń, po którym korowód dżonek posuwał się w jeszcze ściślejszym szeregu. Myślę, że przy pewnej zręczności możnaby po nich jak po moście przejść z brzegu na brzeg suchą nogą. Cały las masztów uchodził wdal, sunąc wolniuchno. W ten sposób przechodzi tędy prawie co dnia 1.000 dżonek. Po drodze do fabryki broni zwiedziliśmy klasztor buddyjski bardzo bogaty i oryginalnie zbudowany, gdzie na naszą cześć urządzono pochód mnichów i tańce religijne. Stamtąd pod ochroną oddziału wojska i policjantów, torujących nam drogę przez wielotysięczny tłum zebranych widzów, przedarliśmy się nareszcie na krańce miasta.
Już zdala dostrzegłem wielki piec europejskiej konstrukcji, dymiący za szarym chińskim murem, przy którego bramie stała straż. Po odbytych formalnościach wpuszczono nas na obszerny dziedziniec, pełny pary i woni tylko co wypuszczonego z pieca surowca. Na dziedzińcu stały rzędy wagonów, naładowane rudą żelazną,