W biurze Floty próbowano wmówić w Różyckiego, że żadnego statku niema.
Dopiero stanowcze twierdzenie podróżnika, że widział przed chwilą parowiec na własne oczy, zastanowiło urzędników i jeden z nich przypomniał sobie, że istotnie „coś przyszło“…
— Niech pan jutro się dowie!…
— A czy panowie choć w przybliżeniu nie mogą określić, kiedy i dokąd odejdzie?
— Nie, nic nie możemy określić! To zależy od rozkazów, jakie nadejdą. Może wyruszyć jutro, a może i za… miesiąc!… Kto to może przewidzieć!?
— Za miesiąc!? Ależ jutro odchodzi „Armand“, muszę więc wiedzieć…
Wzruszenie ramion i zagadkowe, zimne, jak szturchnięcie pięścią, spojrzenie. Różycki znał dobrze to spojrzenie, wiedział, że po nim łatwo następuje brutalna, grubjańska, bezmyślna awantura.
Wyszedł wściekły i, aby ulżyć sobie, trzasnął mocno drzwiami.
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/302
Ta strona została przepisana.
II.