Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/303

Ta strona została przepisana.

Od tego nic się wszakże nie zmieniło. Tu, w Szań-chaju nie miał co robić. Zwiedził wszystko, co zwiedza każdy szanujący się podróżnik: świątynie, muzea, pagodę Luń-Fo, chińską dzielnicę we dnie i w nocy; widział zbliska chińskie wesele, chiński pogrzeb, chińskie restauracje, palarnie opjum, słyszał chińskie śpiewaczki, był w teatrze na jakimś dramato-balecie, obejrzał „Miasto Nocnych Rozkoszy“ i pływające „Ogrody Słonecznego Blasku“ i zawieszone w klatkach na murach więzień głowy bokserów. Miał dość tego wszystkiego i uważał, że, siedząc tu dłużej, traciłby czas i pieniądze.
Coraz ponętniej wypływała przed nim wesoła, lotna sylwetka francuskiego parowca. Wmawiał w siebie, że czas, to nawet więcej niż pieniądze, bo samo życie… i znowu obliczał skrupulatnie swoje kapitały.
— Nic nie przybyło — rozmyślał ze szczyptą humoru — ale… Gdyby tak trzecią klasą?… Przecie japońska trzecia klasa wcale przyzwoita!… Przypuszczam, że u bogatych Francuzów jest lepsza, ba, pewny jestem, że tak jest, że i tam coś kapnie z widzianych dokoła „Armanda“ rozkoszy… Doprawdy, złoty interes!… Trzecia klasa na orjentalnym parowcu!… Jakaś wyższa egzotyka… Doprawdy… Jadę! Co tu się długo namyślać!? Niema co!… Biegnę zaraz do banku, aby podjąć natychmiast resztki mej niedawnej świetności!…
Rychło znalazł się przed wspaniałym pała-