Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/308

Ta strona została przepisana.

Po lewej stronie grubego dostojnika równie piękny i wysmukły młodzieniec — płatnik wydaje polecone sumy, podsuwa je cicho, kusząco, ostrożnie, z ledwie dostrzegalnym uśmieszkiem w spojrzeniu.
Bies skusił Różyckiego, że zmącił „nabożeństwo“, że zrobił rzecz brzydką, rzecz grubjańską, która zapewne długo przetrwa w ustnych podaniach instytucji. Przeczytał głośno napis na podsuniętych mu rulonach, rozwinął je i zaczął z brzękiem, jak sam bankowy licznik, rzucać na twardą ladę swoje „funty“. Ironja znikła z wąskich warg i jeszcze węższych oczu chińskiego anioła — popatrzał zdumiony, szeroko otwarłszy mięsiste powieki… Jego zwierzchnik nagle podniósł nos i skierował na śmiałka sowie okulary. W głębinach biurowych ucichły szelesty papierów; nawet dyrektor przerwał na chwilę rozmowę z hrabią Fiorettim.
Skandal, niesłychany skandal i to wobec miljonów!…
Różycki brnął rozpaczliwie do końca.
— Cha, trudno: jak Wschód to Wschód! — rzekł z robionym uśmiechem, podchodząc do hrabiego.
Fioretti był stanowczo zawstydzony postępowaniem swego protegowanego.
Wyszli mimo to razem, gdyż miał go za uczonego dziwaka.
— Już mi raz w Seulu wsunięto ze słodkim uśmiechem zamiast drobnej monety na drogę