Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/320

Ta strona została przepisana.

syreny głuszy wszystko. Ściągają schodnicę. Śruba burzy wodę to z jednej, to z drugiej strony… Naładowany po brzegi parostateczek odrywa się od pomostu i przystani, zawraca, sunie… Pierwsza i druga klasa macha pracowicie kapeluszami i chusteczkami; odpowiadają im na przystani.
Trzeciej klasy nikt nie żegna i ona też nikogo. Tylko jakaś dziewczyna, biednie odziana, z chusteczką u oczu pochyliła się piersią i twarzą na kamienny grzbiet balustrady.
Stateczek płynie wąską ulicą wśród stłoczonych okrętów i dżonek. Ciemnieją dokoła spracowane kadłuby, obszyte sitowiem i bambusówką; wznoszą się do góry kiełczate, kręte dzioby, niby trąby bajecznych słoni; sterczą wysoko piętrowe rufy z rudlami, jak bramy, z rękojeściami, jak starożytne tarany.
Dziwaczne machiny pływacze, naśladujące delfiny, rekiny, czy morsy… Czasem błyśnie wśród nich wytworna dżonka mandaryńska, lśniąca od złoconych rzeźb na wystających dęgach, z posrebrzaną łuską na chyłach podebranych boków, z rubinowemi oczami, z żółto-zielonemi pletwami. Czasem wynurzy się ciężka nawa wojenna z miedzianemi armatami, przywiązanemi do burt bambusowem powrósłem — cała purpurowa i niebieska, ze smoczą paszczą i srogiemi ślepiami na przedzie… Ale większość stoi cicha na drżących cumach, wyblakła, poszarzała, nosząca ślady niezliczonych morskich mozołów,