wcześnie postarzałej twarzy, uśmiech wygiął mu dobre, krwiste wargi.
Nawet najskromniejsi ludzie mają chwile marzeń!
Marzył więc Różycki, że znalazł na ziemi kąt cichy, spokojny, gdzie bez troski o dzień jutrzejszy będzie mógł uporządkować swoje notatki i ułożyć z nich księgę, jedyne dzieło w swoim rodzaju, które wstrząśnie światem, porazi serca możnych, okrutnych i obojętnych… Opowie w niej o poznanych przez się ludach ubogich, ciemnych, dzikich, wymierających; o plemionach pokrzywdzonych, deptanych i wyzyskiwanych bezlitośnie przez spółczesnych korsarzy: kupców i urzędników; o plemionach, nie umiejących i nie śmiących skarżyć się nikomu, konających w milczeniu, w cieniu swych lasów, w tajnikach puszcz, jak śmiertelnie ranione zwierzęta…
Ogniste głoski tej księgi płonęły przed Różyckim, jak smolne pochodnie, grzmiały mu w uszach napomnienia i groźby, rzucane panom świata, układał wzruszające wyrzuty i skargi do obojętnych lub nieświadomych… Był pewny, że zwycięży, byle tylko chcieli go słuchać!…
Ba, mała rzecz! Robak zwątpienia i zgryzoty, który żył w nim wiecznie, poruszył się. Wstawały więc zkolei przed nim tysiączne przeszkody, budziły się wspomnienia całego łańcucha niepowodzeń… Nie, stanowczo nic takiego on nigdy nie napisze i nic nie zrobi! Prześladuje
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/345
Ta strona została przepisana.