Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/348

Ta strona została przepisana.

Różycki cofnął się w głąb swej niszy, ale oka z płaczącej nie spuszczał.
Wtem powiał wiatr od Chin, przyćmił i pogiął lustro oceanu, przerzucił kitę dymów parowca na drugą stronę i zakrył wyspy cudowne.
Kate już nie płacze, stoi wyprostowana i spogląda z pod oka w stronę żelaznej kraty, oddzielającej wyższą galerję od prostackiego pomostu. Różycki również tam spojrzał i, o dziwo, zobaczył hrabię Fiorettiego z jakąś wspaniałą blondynką. Biała szata, wzorem greckiej tuniki, spływała z niej sutemi fałdami, jak na posągu. Hrabia słuchał jej, nawet coś odpowiadał, ale Różycki widział wybornie, że jego bystre oczy oglądają uważnie Kate.
— Przeklęty babiarz — mruknął w duchu i zasunął się jeszcze głębiej w swą szparę, ażeby go hrabia czasem nie dostrzegł.
— Wszędzie nos wścibi! Jeszcze tu przyleci!…
Kolacja, a raczej obiad był trochę lepszy niż wczoraj. Nawet światło elektrycznych lampek wydało się tego wieczora jaśniejsze.
Różycki ostrożnie, zoddali, śledził Kate, co widocznie „ruda“ zauważyła, gdyż nachyliła się do przyjaciółki i szepnęła jej coś ze śmiechem, kiwając głową w stronę podróżnika. Ale Angielka odpowiedziała wzgardliwym ruchem dolnej wargi.
Człowiek-ljana bawił tymczasem towarzystwo opowiadaniem niesłychanych bredni. Na-