Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/350

Ta strona została przepisana.

W głębi jadalni migają cienie, słychać głosy stłumione, wreszcie rozlega się krzyk:
Nie chcę… Nie chcę!… Puśćcie mię!… Poskarżę się kapitanowi! Będę krzyczała, obudzę wszystkich!… Nie chcę!…
Z ciemnego korytarzyka wypada na seledynowe światło elektryczności Kate w grubym negliżu. Krucze włosy spływają jej do kolan po ramionach i nocnej koszuli, jak potoki atramentu. Wymachuje rękami i rwie się naprzód.
Gruby jegomość ze złotym łańcuszkiem wstrzymuje ją, ale musi ustąpić, bufetowy zabiega zboku, a ztyłu szepce ochrypłym głosem „ruda“:
Ależ nie!… Nie chcesz, to nie! Uspokój się, Kate! Nikt gwałtem robić nie będzie… Mój Boże, co za skandal! Czyż ty mnie nie znasz!?
— Haha!… śmieje się „bandyta“.
Różycki chrząka. Cienie znikają.
Kate cofa się, kuląc wstydliwie i przytrzymując na piersiach obsuwającą się koszulę.