Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/357

Ta strona została przepisana.

wety i pokazuje mu pod nią zrobioną z palców figę.
— …Prąd tam tak silny, że łódź nasza robiła ledwie pięć kilometrów na godzinę. Miejscami wydawało się, że wdzieramy się na wodny pagórek! — ciągnął malowniczo wachmistrz, ale słuchał go już tylko Różycki.
Zabłysły elektryczne lampy.
Joubert nalał sobie szklankę wina z butelki małego artylerzysty i, patrząc na światło filuternie zmrużonem okiem przez brudno-buraczkowy płyn, zanucił koźlim głosem:

„Verse à pleins bords,
Qu‘un flot divin
De ce vieux vin
Calme la soif, qui dévore!
............
De ce vieux vin
Calme la soif, qui me dévore!

podchwycili wesoło żołnierze. Zaczęli podśpiewywać i cywilni; nawet bufetowy śmiał się i machał ścierką.
— Bodaj to młodość! — westchnął Różycki, gramoląc się do swego bocianiego gniazda.
Było strasznie gorąco. Przez otwarty iluminator płynął z zalanego purpurą zachodu morza żar jak z ognistego pieca.
Nie pomagał ryczący nieustannie wentylator, nie pomagały otwarte na wszystkie strony drzwi, z których przeciąg cuchnący chodził po