Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/363

Ta strona została przepisana.

wasza miłość da! Bo mój los, panie, ciężki! Ile już czasu tłukę się bez roboty z portu do portu… Nigdzie nic! Wszystko robią Chińczyki! A dlaczego robią? Bo się godzą tanio, za psie poprostu się godzą pieniądze! On, psia dusza, za 10 rubli miesięcznie będzie robił cały dzień na swoim wikcie!… A dla mnie przy moim charakterze dziennie rubla mało… Ledwie na odzież i tytoń starczy… Dlatego chodzę… bez roboty! Ale wolę to, niż dać się skrzywdzić… Teraz jadę do Singapory, ale wiem, że i tam to samo będzie… Wszędzie Chińczycy… Czy to pan nie widział, jak to się tego nawaliło na parowiec!? Jak mrowia! I że też to wożą ich te Francuzy?… Tylko statek zatruwają tem plugastwem!…
Różycki spojrzał mimowoli na okropne łachmany obywatela odeskiego, na jego niesłychanie brudną, pijacką twarz, na obrosłe błotem ręce.
— A do konsula próbował się pan zwracać!? — spytał mimowoli.
— Do konsula! — przestraszył się włóczęga. — Poco do konsula!? Do konsula u nas nie obyczaj chodzić! Konsul jest od paszportów, od sądów… a człowiek uczciwy do konsula nie idzie! Konsul do byle kogo nie wyjdzie, a jak wyjdzie, to przedewszystkiem krzyczy… A co na parowcach, na robocie, na najmowaniu się, to on wcale się nie zna… Nam, panie, nikt nie pomoże, jeżeli my sobie sami nie pomożemy!… „Prole-