Kate zaczerwieniła się, potem pobladła, jak chusta.
— Jeszcze słowo powiesz, nicponiu, a łeb ci rozwalę. Dość mam już ciebie i twoich głupstw! — szepce, wyciągając rękę do butelki z winem.
— Eheu! Torpeda! — bąka Joubert flegmatycznie i rozwiesza w palcach przed sobą serwetę.
Kate zrywa się. Jednocześnie zrywa się czarny Anglik, wstaje Różycki, podnosi się wachmistrz…
— Aj, aj! Ludzie, co wy robicie!… Nie dajcie, trzymajcie ją… Ona szalona!… Ja wiem, że ona szalona, ona wszystko zrobić może!… — krzyczy „ruda“.
— Nie powiem, żeby to było po rycersku dokuczać samotnej i bezbronnej kobiecie! Was tu jest aż ośmiu!… — zwrócił się do wachmistrza Różycki.
— O tak — zgodził się ten. — Ale on więcej już nie będzie… Daję panu słowo! On niezły chłopiec, tylko… ma język…
Joubert nie zdradzał jednak skruchy i przyglądał się Różyckiemu z poza serwetki, przymrużywszy oko i przekrzywiwszy głowę…
— Mój Boże!… Ośmiu? Czy istotnie za mało? W takim razie zaprosimy do pomocy jeszcze kilku marynarzy! Wygodzimy jej, na Boga, wygodzimy! Będzie trzepotać się, jak ryba na piasku! Może ją pan upewnić!
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/368
Ta strona została przepisana.