Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/370

Ta strona została przepisana.

niej przystępu… Tylko papierosy pali… Dawniej zupełnie inna była… dobra była towarzyszka! Mybyśmy nawet mogły drugą klasą jechać… Ale ona nie chciała… żeby dla oszczędności. A pan widzi, jaka tu oszczędność… Głód… za wszystko płać… I w dodatku… Dawniej to droga nas prawie nic nie kosztowała, jeszcze czasami coś zostało… A teraz nietylko sama zarobić nie chce, ale i mnie nie daje!… No, niech pan powie, jaki to interes z tego, co?
— A skąd panie są?
— Ja to jestem z Końskich, a skąd ona, to niech sama panu powie… A na mnie to się ona znowu rozgniewa… Ja już zupełnie nie wiem, co robić!?…
Nim Różycki zdołał do Kate przemówić, ta podniosła się i odeszła gniewna do swojej kajuty.
— Bieda, panie, bieda! Czem się to skończy, nie mam głowy do tego!?… I co z nami będzie, też nie wiem… Chyba, że pan jej wszystko przedstawi, pan uczony, a ona takich lubi… A teraz ja muszę iść, bo ona tam może znowu co zrobić… Aj… aj! Takie nieszczęście!… kto mógł pomyśleć!?
Cmoknęła i pokiwała głową w dobrze znany Różyckiemu sposób. Podczas, gdy nowi znajomi rozmawiali ze sobą po polsku, reszta podróżnych obsiadła napowrót stoły i zabrała się łakomie do gryzienia orzechów, łupania migdałów, żucia słodkich strączków i nadpsutych pistacyj.
Trzaskały z łoskotem łupiny w młodych,