Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/379

Ta strona została przepisana.

— A dokąd mają odpisać?
— No, niech odpiszą do Kair… Tam my jedziemy. My wzięły bilety do Suez, a stamtąd do Kair to już blisko… W Kair na początku zimy wielki zjazd, to można dobrze zarobić!…
— Panie tak wciąż jeżdżą z miasta do miasta?…
— Tak, jeździmy. To niezgorszy interes. My nawet pościel ze sobą wozimy. Nasze rzeczy poszły na fracht. A przy nas najpotrzebniejsze ubranie. Kate chciała wszystko sprzedać, ale jej nie dałam… Gdyby ona tylko chciała jak dawniej być, toby był złoty interes. Ona i wiersze powie, i zaśpiewa, i wesoła, zna rozmaite żarty i sposoby. Sama wymyślić może, a już tych historyjek i przypowiastek, co panowie lubią, to ona jak z książki czyta… Cóż, kiedy to wszystko przepadło! — westchnęła.
Różycki z przykrością spojrzał na wdzięczną sylwetkę młodej kobiety, wspartej opodal o burtę statku. Uderzyły go boleśnie szlachetne rysy jej ładnej głowy, uwieńczone splotami kruczych włosów, przepięknie odrzynające się na przesłonecznionym błękicie. Takie to wszystko wydawało się czyste, niepokalane, wdzięczne, że drgnął mimowoli, gdy sobie wyobraził, co ci „panowie“ wyrabiali nieraz z tą młodą, a uroczą jak kwiat kobietą.
— Pan mówił, co pan ma jakąś książkę, to niech jej pan da!… Bo jak te sołdaty tu znowu przyjdą, to ona zaraz ucieknie… ja wiem!…