Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/382

Ta strona została przepisana.

ratunkowych lśniły mocno w bijącej zdołu łunie, podobne do płynących w powietrzu bez wiatru i wioseł łodzi „Latającego Holendra“.
Powiewy powietrza ciepłe, łagodne, jak muśnięcie wygrzanego słońcem aksamitu, przyjemnie łaskotały twarze podróżnych, którzy tłumnie wylegli z kajut.
Na tyłach i bokach parowca, w drugiej i pierwszej klasie majaczyły jasne pary, siedzące na ławkach lub spacerujące po przestronnych galerjach. Na dziobie, w klasie trzeciej, gromadki rozmawiających półgłosem ludzi kryły się w cieniu towarów albo, wsparte łokciami na blankach wysokiej burty, patrzyły w milczeniu w nieprzejrzaną bezdeń wód, szumiących tuż pod niemi…
— Pan pyta, jak to się stało… Owszem, opowiem panu, bo czuję, że nie jest to u pana prosta ciekawość… — mówiła szeptem Katarzyna do Różyckiego.
— O tak! — odrzekł. — Niech mi pani wierzy…
Zrobiła cokolwiek niecierpliwy ruch.
— Nie trzeba!… Nie upewniaj pan…
Siedzieli ukryci w swej niszy, gdzie nikt ich nie widział i dokąd szepty ludzkich gawęd i rozmaite dźwięki samego statku dochodziły jak gdyby zoddala.
— Zaczęło się od tego, że na fabryce obcięto zarobki, skrócono czas pracy. Z początku nie odczuliśmy tego zbytnio; rodzice mieli oszczę-