Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/394

Ta strona została przepisana.

Ona, głupia, myśli, że jak ona teraz nie ma syna to jej wszyscy wszystko darmo dadzą. A jak ona te kilkadziesiąt funtów, co ma, straci, to będzie musiała za byle co z pierwszym lepszym łapserdakiem pójść… Oszczędności dlatego dobre, że można wybrać, że można zaczekać na fart, na dobry geszeft, a nie żeby je stracić. Ona ze mną gadać wcale nie chce… Uszy zatyka i piętami o pościel wali… Ale ona już teraz jest inna… Ja myślę, co ona do rozumu przychodzi… I ja nie wiem, co panu za fatygę zrobić?… Ja doprawdy wszystko dla pana zrobię, o co pan poprosi… Bo bez Kate, widzi pan, to mnie nijako… to i ja nie mam serca! My z Kate jesteśmy, jak dwie siostry… My jesteśmy więcej: my jesteśmy dwie sieroty! Niech panu Pan Bóg wynagrodzi… Szczerze życzę!… — brzęczała wkółko, jak uprzykrzony owad, podczas gdy Różycki, kryjąc swe zmieszanie i zaciekawienie, odwracał twarz i wodził wzrokiem po okolicach.
Brzeg wznosił się nieznacznie. Kępy, mielizny, ławice i wysepki zlewały się w cyple i przylądki. Z namułów tryskał ku górze cały pożar zieleni, gwałtownie biło, pieniło się, przelewało przez siebie bujnemi zwałami kędzierzawe listowie rozmaitego kształtu i rysunku oraz nieskończenie rozmaitych odcieni. Wdali wysoko w błękitach wznosiła się, jak portyk świątyni, mglista, powietrzna kolumnada palm kokosowych. Pojawiły się na szczudłowatych palach, podobne do gniazd gromadzkich, chaty nawodne,