Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/396

Ta strona została przepisana.

Mały, czarny parowiec, sycząc i gwiżdżąc wyzywająco, przeleciał mimo sunącego poważnie „Armanda“. Już ukazały się pierwsze statki na kotwicach: francuski handlowiec „China“ i japoński „Totomaru“ — stały czarne, ciężkie, spracowane i zupełnie bezludne o tej wczesnej porze… A dalej już gęsto, tuż jeden koło drugiego, wyciągnęło się całe miasto parowców, dżonek, żaglowych okrętów… Krążył dokoła nich rój drobnych łodzi, piróg i sampanów, pędzony z miejsca na miejsce wiosłami przez nagich ludzi kolorowych z białemi opaskami wokół bioder.
Zagrzmiał armatni strzał, wzleciała jednocześnie na główny maszt „Armanda“ flaga francuska… Ustało gorączkowe bicie śrub parowca, spracowane jego ciało przestało nagle drżeć i, nie kołysząc się, wolniuchno, jak łabędź, mocą rozpędu zbliżało się do mostu przystani, tam, gdzie na wysokim słupie powiewała flaga trójbarwna…
Majtkowie rzucili cumy. Parowiec trącił o bufory lądowe i stanął. Umilkł zwolna przypływ wody wzburzonej, urwał się oddech kominów; zamiast nich napłynął z lądu gwar tłumów ludzkich, tupot ich nóg i hałas ulicy miejskiej…
Po zrzuconych na brzeg szerokich schodniach popłynął niezwłocznie strumień podróżnych.
A więc przedewszystkiem tłumy Chińczyków i Negrów z swemi tobołkami. Następnie ubrany po europejsku Japończyk powiódł pieczołowicie swoje „dżoro“, podskakujące niezgra-