Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/398

Ta strona została przepisana.

Spojrzała nań długo i badawczo…
— A… a… czy… nie będzie się pan… wstydził?
— Czego?… Pani dla mnie… zupełnie… Po tem, co mi pani powiedziała… Ależ zupełnie… — tłumaczył się bezładnie.
Nie spuszczała zeń czarnych, błyszczących oczu. Nagle oczy te stały się aksamitne.
— Dobrze!… — odrzekła krótko. — Niech pan zaczeka.
Różycki skoczył do swej kajuty, aby się trochę przebrać.
Dawno wszakże już był gotów i czekał w jadalni z dobry kwadrans, a Kate nie ukazywała się wcale; zajrzał więc niedyskretnie przez niedomknięte drzwi. Wśród rozrzuconych sukien i odemkniętych pudełek stała zupełnie ubrana, jak śliczne, jasne widmo. Jak gdyby poczuwszy na sobie jego wzrok, zrobiła szybki ruch głową wtył, zepchnęła część ubrania do otwartego kufra, zatrzasnęła wieko i odsunęła drzwi. Cofnął się wtył, zmieszany i przejęty. Stała przed nim, zmieniona nie do poznania, jakaś nieznana, daleka, elegancka dama. Miała na sobie śliczną suknię z etaminy „ecrue“ na jedwabnym, różowym spodzie, przeświecającym morelowo przez cieniuchną mgłę zwierzchniej tkaniny. Wąskie, marszczone rękawy, gipjurowy karczek „à jour“ i długie, zlekka plisowane ramiączka były spięte na wierzchołkach wypukłych piersi różowemi kokardkami. Nieprzecinana w pasie suknia, ob-