Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/399

Ta strona została przepisana.

cisnąwszy miękkiemi zmarszczkami smukłą figurę i spadziste biodra, spływała na dół wytwornym kielichem ze wstawkami z gipjury.
Matową, owalną twarz ocieniał czarny „Rembrandt“ z czarnemi, strusiemi piórami; boa z takich samych piór zwieszało się z ramion…Duże, czarne rzęsy zlekka drgały nad wesołemi, wilgotnemi oczami; pod zgrabnym nosem śmiały się wilgotne usta.
— A więc jedziemy?… — pytała jakimś bardziej głębokim głosem.
Zręcznym ruchem przytrzymała łokciem parasolkę i, posuwając się naprzód wolniuchno, jęła wdziewać blado-żółte z weneckiej skórki rękawiczki… wiało od niej delikatnym zapachem „Lotus blossoms“, a wyglądała, jak bukiet przedziwnych japońskich złocieni.
Różycki chwilę nie ruszał się, wzruszony do głębi serca, wdzięczny i zarazem zawstydzony, gdyż zrozumiał, iż ubrała się wyłącznie dla niego.
Aż obejrzała się na niego i zawołała wesoło:
— Nacóż pan jeszcze czeka?… Tam więcej nikogo już niema!
Na przystani wzięli dwie „ryksze“ i kazali wieźć się do ogrodu botanicznego. Tędzy Anamici, woźnice i konie w jednej osobie, wlot zrozumieli sytuację i polecieli tuż obok siebie, oś w oś, wysadzaną olbrzymiemi drzewami aleją.
Po obu stronach, przez otwarte szeroko brany ogrodzeń widać było niskie, przysadziste drewniane i murowane domy podzwrotnikowe