polankach, nie tworzyły prawie nigdzie cienistych gajów.
Skierowali się więc odrazu do zwierzyńca.
Kate znowu rozpięła swoją piękną parasolkę, złożoną w chwili schodzenia z wózeczka, i odzyskała dobry humor.
— Niech pan się bliżej przysunie, to i panu dostanie się trochę cienia — rzekła z uśmiechem.
— Mam hełm korkowy! — odpowiedział, tłumiąc upalne sapanie.
Przedewszystkiem zwabiły ich wrzaskliwe głosy papug. Małe papużki, przypominające ślicznemi, jaskrawemi barwami i dziwnemi kształtami tajemnicze owoce lub kwiaty gajów zwrotnikowych, siedziały potulnie albo cicho polatywały po wielkich klatkach. Zato wielkie kakadu, rogate i czubate we wszystkich kierunkach — białe, czerwone, zielone, żółte i mieszane w tych kolorach — darły się w niebogłosy. Gdy Różycki z Kate stanęli przed niemi, dzika wrzawa, zgrzytanie, szczekanie, krakanie i wycie dosięgły niesłychanej potęgi. Zatknąwszy uszy, musieli uciekać ze śmiechem. Przed klatką małp zatrzymali się dłużej. Psoty i kłótnie tych szarych, żółtych i szaro-żółtych zwierząt z różowemi lub siwemi pyszczkami bardzo bawiły młodą kobietę, dopóki parę bezwstydnych wybryków nie odstraszyło jej, przeraziwszy jednocześnie Różyckiego. Odeszła, odwracając od towarzysza rozbawioną, zarumienioną twarz…
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/401
Ta strona została przepisana.