Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/403

Ta strona została przepisana.

o etnografji, o rozmaitych rodzajach i zasadach kolekcjonowania. Wpadł w zapał, nie na tyle jednak, żeby nie dostrzec, że Kate się nudzi, że spoziera z utęsknieniem w głąb ogrodu.
Na szczęście byli niedaleko wielkiej sadzawki, ogrodzonej gęstą i mocną kratą żelazną. Zaledwie stanęli koło niej, zbliżył się biednie odziany krajowiec, otworzył koszyk z kawałkami cuchnącego mięsa i pokazał ręką na stawek.
— Co on chce!?
— Krokodyle! Czy pani ich nie widzi? To ich nozdrza wystają nad wodą! — cicho zaszeptał niewiadomo dlaczego Różycki.
Dziwne, wystające z mętnej wody parzyste wyrostki, podobne do pływających korków, poruszyły się; jedna z par znikła, aby rychło wysterknąć niedaleko koło ich brzegu.
Kate nic nie rozumiała i zdziwionym wzrokiem wodziła po pustej sadzawce. Dopiero gdy Różycki rzucił kawałek mięsa, a jednocześnie z wody wynurzyła się potworna, zębata paszcza, kłapiąc straszliwie i pluskając wokoło… gdy następnie w tem miejscu zawrzało i pokazały się naraz dwa łuszczkowate ogony, zaczęła klaskać wesoło w dłonie.
— Ach, ach!… Niech pan zrobi jeszcze, ażeby jeszcze raz się pokazały…
— Trzeba poczekać, aż się uspokoją, inaczej nie zauważą przynęty!
Za chwilę wyrównały się kręgi i zmarszczki na zmąconej wodzie, powierzchnia jej stała się