lustrzaną, jak przedtem, niezdradzającą niczem swej strasznej tajemnicy. Wprawne zaledwie oko mogło dostrzec znamienne parzyste punkciki, jeszcze niższe, jeszcze mniejsze niż przedtem oraz zauważyć leciuchny obłok namułu, podnoszący się z dna, a sztucznie wytwarzany przez kryjące się w nim jaszczury.
Nowy kawał mięsa, nowa walka ponowny chrzęst zębów, ponowny chaos chlapiących ogonów, szponiastych łap, wygiętych, guzowatych grzbietów…
Pod koniec Kate rzucała już sama. Różycki patrzał na nią zboku i śmiał się.
— Wie pani co?… — rzekł niespodzianie. — Proponuję, abyśmy na „Armanda“ na obiad nie wracali. Zjemy lunch w hotelu i pojedziemy zaraz potem kolejką do sąsiedniego anamo-chińskiego miasta. Czy zgadza się pani?
Znowu spojrzała mu w twarz badawczym wzrokiem.
— A jeżeli nas tam zaskoczy… noc? — spytała z odrobiną filuterji.
— Niema obawy, ostatni pociąg odchodzi coś o dwunastej… W hotelu dostaniemy rozkład jazdy… Zresztą mam z sobą rewolwer, może się pani nie lękać!…
Rozśmiała się i ufnie oparła rękę na ramieniu, które jej podał.
W dwie godziny potem pędzili małym, czyściuchnym wagonem drugiej klasy, wśród ogrodów, rosnących tak blisko toru, że gałęzie palm,
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/404
Ta strona została przepisana.