Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/409

Ta strona została przepisana.

życki niespokojnie macał rączkę rewolweru, ale Kate śmiała się, rozglądając wesoło wokoło. Próbowała nawet wdać się w dłuższą rozmowę z Chińczykiem w okularach.
Przyniesiono im nareszcie zamówione potrawy: ugotowany w wodzie makaron i potrawkę z kury. Wygłodzona Kate zabrała się do nich z wielkim apetytem.
— Niech się pani śpieszy!… Niech się pani śpieszy!… — popędzał Różycki towarzyszkę. Pierścień ciekawych gęstniał dookoła nich coraz widoczniej!
Ci z dalszych szeregów powstawali i powłazili nawet na krzesła, aby ich obejrzeć. Śpiewaczka nagle przestała śpiewać. Nie było jej widać z poza ściany głów.
— Wasza tutaj źle chodzi!… Tutaj głupiec wiele… Nie widział zamorska kobieta… Tutaj dzika sama chłop… chce… spróbować… zamorska kobieta… Wy uciekaj… Moja was odprowadzi... — radził życzliwie im Chińczyk w okularach łamaną angielszczyzną.
Zaniepokojony Różycki zawołał zaraz posługacza, wysłuchał rachunku i zapłacił go, nie sprawdzając, nie próbując go nawet zrozumieć. Oczy jego i słuch nieznacznie ale pilnie śledziły jedynie, co się działo wokoło.
Kate zdawała się nie rozumieć niebezpieczeństwa, pogodnie oraz ciekawie spoglądała na tłum. Dopiero gdy wstali, gdy Różycki chwycił ją pod ramię i poprowadził gwałtownie ku wyjściu, po-