Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/419

Ta strona została przepisana.

Różycki kiwnął mu głową i odszedł pośpiesznie.
Resztę dnia błądził po pokładzie rozstrojony i zamyślony.
Nie próbował ani szukać, ani zbliżać się do Kate, ostrzegany niewytłumaczonym wewnętrznym instynktem.
Tem bardziej niemile był dotknięty, gdy, zszedłszy w południe do jadalni, zastał obie kobiety śmiejące się wesoło w gronie żołnierzy.
Joubert opowiadał ze znaczącemi akcentami żeglarską historyjkę „o przezornym kapitanie i gapiowatym majtku“, ukaranym surowo za to, że, spostrzegłszy dziurę na okręcie, nie zatkał jej…
— Cha, cha, chacha! — brzmiały co chwila śmiechy, które przycichły cokolwiek, gdy się Różycki ukazał, ale wybuchły ponownie za jego plecami.
Wyszedł znowu na pokład dziwnie osłabły i rozżalony.
Dawnego, podniosłego nastroju ani śladu. Czuł się starym, brzydkim i dokuczał mu reumatyzm. Beznadziejnie patrzał na rozpaloną, jak czara wrzącego srebra, powierzchnię morza, na coraz gęściej skupiające się na niej obłoczki, na pobladłe i przysnute mgłą kresy widnokręgu.
— Tak, bezwarunkowo — trzeba ją ratować! Trzeba wyrwać koniecznie, wyrwać ją z niewłaściwego otoczenia, gdzie wszystko pcha ją w dawną przepaść!… Ale jak to uczynić, jak?… — roz-