swem winem na prawo i lewo, spoglądał życzliwie nawet na Jouberta i opowiedział rodaczkom po polsku zabawną historyjkę ze swych podróży, jak to raz dzicy ukradli mu cały juk cienko krajanego tytoniu, ugotowali go i zjedli, myśląc, że to zamorski „makaron“…
— No i co?
— A no musiałem ich leczyć!… Wypili cały zapas ryciny!
Sara pokładała się ze śmiechu i natychmiast opowiedziała historyjkę żołnierzom.
— Tiens! Na całe życie zabezpieczyli się od cholery!… — żartował Joubert i sam opowiedział inną historyjkę, ale tak tłustą, że Różycki nie mógł się śmiać, choć opowiadanie istotnie było zabawne.
Zaraz po wieczerzy Różycki wyszedł na pokład, szepnąwszy po drodze Kate, że ją czeka koło prawej kotwicy.
Długo czekał w naznaczonem miejscu.
Wszedł księżyc i rzucił na fale swoją srebrną siatkę.
Pomostowcy kładli się spać. Ucichły ludzkie rozmowy, nawoływania i szmery. Miarowy oddech maszyn spotężniał w ogólnej ciszy. Spotężniał i poszum długich, przelewnych bałwanów, uderzających w nawietrzny bok parowca i chylących go leciuchno.
A Kate wciąż nie zjawiała się!
Różycki, znużony oczekiwaniem, przysiadł na zwoju lin, nie przestając śledzić wytężonym
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/423
Ta strona została przepisana.