Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/427

Ta strona została przepisana.

Przejrzysta odzież obsunęła się jej z ramion, obnażając smukłą szyję i półkole młodych piersi, między któremi widniał różowy znak kasty. Sarnie nogi, na których u kostek błyszczały — srebrne kajdanki, wysunęły się dałeko z pod krótkiej, wzorzystej osłony.
Gdy Kate pociągnięciem za rękaw i ruchem głowy wskazała Różyckiemu dziewczynę, ta uniosła się naraz na posłaniu, otwarła usta, a jej nozdrza, przebite perłowemi kolczykami, zadrgały gwałtownie. Wydała lekki, chrapliwy okrzyk i natychmiast grono ciemnych jak ziemia Hindusów siedzących w kucki wokoło na krawędzi kobierca, zwróciło ku przechodniom brodate oblicza. Niektórzy mieli w ręku tamburyny, flety i gongi, a jeden brzdąkał cicho na gitarze…
— Bajaderka!… — szepnął Różycki. — Co ona tu robi?
Nie zdążył jednak dobrze się jej przyjrzeć, gdy przystąpił ku niemu chudy starzec z siwą brodą, w białym turbanie na głowie, z takim samym znakiem na czole, jaki dziewczyna miała na piersiach, i stanowczym ruchem ręki wskazał im, aby sobie poszli.
Kiedy indziej etnograficzna namiętność Różyckiego nie pozwoliłaby mu tak łatwo ustąpić. Ale tym razem pociągnął niezwłocznie Kate za sobą.
— Oni jadą pewnie do Cejlonu. Zobaczymy ich jeszcze!… Opowiem pani wszystko… Czy