Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/428

Ta strona została przepisana.

pani zauważyła znak na piersiach!? A teraz chodźmy…
— Czy daleko?
— Nie, to tu… na górze!…
Przeszli schody, kawałeczek słabo oświetlonego korytarza, na którym spały wyciągnięte jakieś figury, i znaleźli się przed wąskim korytarzykiem ptaszarni. W końcu widniała podłużna szyba powietrzna, prześwietlonego poświatą miesiąca a wdole łuszczyła się srebrnemi falami nieskończona dal oceanu.
Kate zawahała się przez chwileczkę.
— Niech pani idzie! Niech się pani nie boi!…
— Tam ciemno. Może tam kto jest?
— Niema. A zresztą cóż to szkodzi?… Chińczycy nie rozumieją po polsku.
— Ale mogą nas zobaczyć. Za to, panie, mogą nas zsadzić z parowca…
Różycki na razie nie odrzekł, ale pociągnął ją za sobą. Dopiero, gdy stanęli na krawędzi platformy, zawieszeni w wysrebrzonem powietrzu, nad bulgoczącemi wdole wirami, ujął ją za rękę i szepnął:
— Pani mnie wcale a wcale nie rozumie!
Stała naprzeciw niego wyprostowana w jasnej, powłóczystej sukni, powleczona zielonkawą patyną księżycowego światła. Długie, opuszczone na oczy rzęsy rzucały motyle cienie na ściągłe policzki, usta wyginał zagadkowy uśmiech, a wysokie piersi falowały głęboko ale miarowo pod cieniuchną powłoką ubrania.