W kajucie działo się coś nadzwyczajnego. Chodziły w niej z kąta w kąt po ścianach, pułapie i pryczach jęki, zgrzyty, trzaskania, których powodu nagle przebudzony Różycki na razie zrozumieć nie mógł. Dopiero gdy odwrócił głowę i spojrzał na drzwi, wiodące do słabo oświetlonej jadalni, dostrzegł, że wszystko dokoła niego wiruje w zawrotnym tańcu. Jednocześnie usłyszał pod sobą, za sobą i obok oraz w dalszych kajutach ludzkie wyrzekania, stękania, jęki, przerywane charakterystycznemi głosami choroby morskiej. Wtedy pojął, skąd pochodzi straszny ucisk, jaki czuł i we własnej głowie.
— Burza!… — pomyślał i spróbował podnieść się. Ale prawa ręka, przylegająca do żelaznego wiązania statku, odmówiła mu posłuszeństwa.
Była zupełnie bezwładna. Z wielką trudnością, dźwigając ją zdrową dłonią jak dziecko, zdołał usiąść na pościeli i zaczął się ubierać. Zwykle znosił kołysanie statku bez wielkich cierpień. Tym wszakże razem czuł, że nie wytrzyma.
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/433
Ta strona została przepisana.
XI.