Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/441

Ta strona została przepisana.

do tego stopnia opuchłą, że szczelnie wypełniała cały rękaw. Miał wszakże tyle jeszcze rozwagi i siły woli, że zebrał rozrzucone drobiazgi, zegarek, rewolwer, książki i notesy, wszystko schował do walizki, zamknął ją, ściągnął rzemieniami i powlókł za sobą. Był to jedyny jegeo skarb, cały dorobek notatek i opisów pracowitego, podróżniczego żywota. Jedyna nadzieja na przyszłość!
Ostrożnie spełznął z półki, używszy całej swej gimnastycznej wiedzy. Gdy stanął na dole, poczuł, że depcze po ludziach, ale nie miał ani siły, ani czasu do rozmyślania nad tem, gdyż chybnięcie się statku rzuciło go samego momentalnie wraz z walizą na oślizgły, drgający kłąb ciał.
Popełznął po tych ciałach, starając się nie uprzytamniać sobie, po czem stąpa i nie słyszeć jęków…
W jadalni było jeszcze gorzej. Podłogę zalegała zbita warstwa ludzi, których ciała, posłuszne ruchom parowca, przelewały się, jak galareta, po kajucie. Pomieszały się tam bezładnie narodowości, płcie, nawet członki ciał. Grube, zabłocone buciska, zdeptane sandały spoczywały obok głów, często wciskały się wprost w twarze ludzkie. Kolana gniotły brzuchy, piersi, plecy. Ręce i stopy sterczały w powietrzu, jak trupie…
Na stołach i ławach, niby na wyspach lub rafach, względnie spokojnie zalegli szczęśliwcy.
Ku nim kierował się Różycki, szukając opar-