sobie Kate. Zostawił więc walizę na piersiach jakiegoś kulisa i wrócił na dół.
Znalazł drzwi kajuty mocno zaparte od wewnątrz. Długo i mocno szturmował, zanim odezwano się na jego nieustępliwe łomotanie:
— Kto tam? Co się stało!? — spytał głos słaby.
— Otwórzcie!… To ja!… Otwierajcie prędzej!…
Drzwi cokolwiek uchyliły się i wyjrzała z górnej półki blada, ale przytomna twarz Kate.
— Chodź!
— Dokąd?
— Do drugiej klasy…
— Nie! Poco?…
Milczał i patrzał na nią błędnie i surowo…
— Trzeba tak, trzeba… — powtórzył.
— Mamy dość przestronno… Sara przywiązała drzwi sznurem… Wpadło tylko pięciu… I tam morze kołysze!… — tłumaczyła się.
Wtem w szparę wsunęło się kilka czarnych, namulonych łap i rozpoczęła się cicha, zaciekła walka… Odepchnięty Różycki potoczył się ku schodom, gdy powstał, drzwi już były zatrzaśnięte.
Odnalazł swoją walizę, zrzuconą na dół, i rozpoczął ponowne wspinanie się ku wyjściu po żywych stopniach.
Na ostatnim schodku jakiś Hindus brodaty, zupełnie przytomny, obrzucił go bystrem spojrzeniem i spytał po angielsku:
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/443
Ta strona została przepisana.