Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/450

Ta strona została przepisana.

wspomnienia szkolne, stancja z kolegami i klasy, odbywane w mundurku. Dostawał jakieś tam prywatne stypendjum, które ktoś tam wypłacał, ale kto — nigdy się dobrze nie dowiedział. Jego wdzięczność dziecięca nie miała się o kogo zaczepić, jego tkliwość nie miała się dokoła kogo owinąć. Potrzeba wstydliwej skargi, delikatnej pociechy, otuchy i pożałowania, jak nierozwinięte listki w zwarzonem przedwcześnie pąkowiu, marniały, głęboko ukryte na dnie jego serca. Nie miał szczęścia do ludzi i nie miał przyjaciół. Brzydka twarz, niepozorna figurka, ubogie ubranie, sprawiane zawsze na wyrost przez zabiegliwych opiekunów albo darowywane przez uczynne osoby, potęgowały przyrodzoną jego nieśmiałość, czyniły go niezgrabnym, niepewnym, dzikim… Uciekał od towarzyszy, uchodził w książki, w świat marzeń… W uniwersytecie już było za późno, już miał przyzwyczajenia i nadczulość odludka, brzydala i nieszczęśnika, które, niby mur, odgradzały go od życia, od świata, od młodzieży… Ciekawie i boleśnie przypatrywał się ze swego osamotnienia płynącemu mimo niego potokowi barwnych wypadków, wiecznie smutny, nudny i odstraszająco surowy… A jakże strasznie nieraz pragnął, jak zazdrośnie przysłuchiwał się tym rozmowom poufnym, szeptanym głębokim głosem, jak święta spowiedź… Ze słodkiem i okrutnem biciem serca śledził z pod opuszczonych powiek postacie dziewcząt i kobiet, prześwietlone wiosną, opromienione słońcem,