stał jednym z tych nieznanych, skromnych wyrobników wiedzy, których trudy, niebezpieczeństwa, kłopoty, wysiłki i głody dojrzewają w pyszne owoce chwały i nagrody dla innych.
Różycki rozumiał doskonale swoje położenie, czuł, że jest wyzyskiwanym, lecz nie dbał o to — czemśkolwiek przecie musiał się trudnić, z czegoś żyć!…
— A co do wyzysku, to lepiej być wyzyskiwanym, niż wyzyskiwaczem!… — mówił bez cienia goryczy.
Dolegało mu jedynie wielkie osamotnienie, zupełny brak osobistego życia, jakie wytwarzały te wieczne podróże. Nie miał dotąd nikogo, ktoby o nim pomyślał, zatroszczył się jak o człowieka, dla niego samego, dla jego osobistych radości, smutków lub wygód. Gdyż było zbyt widoczne, że tych panów, którzy go tak w oczy wychwalali po powrocie z każdej podróży, którzy pozornie tak go cenili, obchodził właściwie o tyle, o ile ciekawe były dostarczone przezeń zbiory. Poza tem ani los jego, ani jego osoba nie obchodziły ich zgoła… Żaden nie próbował zbliżyć się doń, poznać go, ogrzać przyjaźnią. Przeciwnie, po powrocie już zaraz mówili o nowych podróżach, jak gdyby chodziło im o to, aby go wypchnąć co prędzej i jak najdalej.
— Ot i teraz! — rozmyślał Różycki. — Gdybym umarł, gdyby pewnego poranka służący, przyniósłszy śniadanie, znalazł mój trup sztywny i zimny, czy kto zainteresowałby się tem głębiej,
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/453
Ta strona została przepisana.