Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/454

Ta strona została przepisana.

czy zabolałoby to kogo?… Rzecz niezmiernie wątpliwa!… Uczeni dobrodzieje uspokoiliby się natychmiast po odebraniu pozostałych pak zbiorów. Notatki, jakieby im sumiennie dostarczyli uczciwi Francuzi, ucieszyłyby ich, gdyż może dodałyby jeszcze parę listków wawrzynu do oczekujących ich wieńców zasługi naukowej. Tu na parowcu możeby się nawet nie wszyscy dowiedzieli o zdarzeniu. Nikt nie lubi podobnych niespodzianek! Zaszytoby go w worek płócienny i rzucono do morza, gdzie szybko z jego ciałem załatwiłyby się ciemne potwory… Mówiąc prościej: zjadłyby go…
Przymknął oczy i ze zgrozą dostrzegł w lazurowej toni tuż nad sobą zwijające się białe, potężne brzuchy, ciemne płetwy, groźnie błyskające ślepia i czarne, wielkie paszcze o podwójnych rzędach perłowych kłów…
Rozśmiał się…
— Och! Machałyby ogonami, ale… trochęby się zawiodły!… — pomyślał szyderczo, ruszając chudemi plecami.
W najbliższem otoczeniu pamięć o nim nie przetrwałaby i jednego dnia: zsunął się z deski i po nim!… Tak zresztą wszędzie! Tak na całym życia obszarze!… Wszędzie każdy troszczy się o tego, o kogo bezpośrednio jego byt się zahacza!… To naturalne, to zrozumiałe!…
Może jedynie te rodaczki z trzeciej klasy pożałowałyby, że nie napisał im listów… A Kate!?…