Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/455

Ta strona została przepisana.

Serce mu drgnęło.
Była to pierwsza kobieta urodziwa, wolna, względnie ogładzona, mająca wdzięk… piękne kształty i… piękne tualety, koło której stanął tak blisko i po którą choć w myślach sięgnął…
Nie mógł o niej nie myśleć. Myślał o niej często z tkliwem współczuciem lub z zazdrosnym niepokojem…
Czy pamięta o nim? Co sobie pomyślała wtedy, kiedy wyprowadził ją do ptaszarni? Czy nie wyśmiewa się z niego, że… że… Nie, przenigdy!… On nie mógł, on nie powinien był inaczej postąpić…
A jednak… a jednak… wydało mu się, że wyczuł w jej spojrzeniu i zachowaniu się pewien zawód tam… w Sajgonie!
Wspomnienie to sprawiało mu zawsze słodką, rozdzierającą boleść.
Więc była istota, która mogła go pragnąć, choć przez chwilę, pragnąć jako mężczyzny!?…
Ba, prostytutka!… Pewnie wstrętniejsi od niego nieraz leżeli w jej objęciach… Zapewne, za pieniądze… ale w tym wypadku… wybór był wolny, bezinteresowny i nieprzymuszony… Wolny wybór!… Jak to ona powiedziała wówczas?… Wolę wybierać!… Może źle zrobił… Może stracił niepotrzebnie i bezpowrotnie jedyną okazję poznania niedostępnej dla niego rozkoszy wzajemnej miłości!?… Ha!… Cóż robić!… Inaczej nie mogłem!… Gardziłbym sobą, gdybym skorzystał z chwili jej rozrzewnienia, z uczucia wdzięczno-