— Będzie pan zdrów!… Salicylat… doskonały środek!…
Reszta dnia upłynęła Różyckiemu w radosnem, dawno nieznanem uniesieniu. Rozważał swój projekt ze wszystkich stron i wydawał się mu ze wszystkich stron doskonałym. Ona uniknie wszelkich przykrości, upokorzeń, wróci do kraju, jako nowy człowiek… Wszystko zmazane na wieki wieczne!… On szczęśliwy. Byle tylko nie zaszła jaka niespodziana przeszkoda!… Ale jaka?… Z Joubertem przecie romansować nie będzie!… Nawet z uczonym wachmistrzem!?… — dodał, choć z mniejszą pewnością… — Poza tem kto?…
Nie widział nikogo godnego w obecnem jej otoczeniu. W Suezie wysiądą, a ślub wezmą w Kairze natychmiast po przybyciu. Papiery pewnie ma jakiekolwiek, a jeżeli ich nie ma, to da się zrobić przez konsula, przez stosunki… Coś przecie, choćby jakie świadectwo zamieszkania, musi mieć!…
Wieczorem wszedł niespodzianie do kajuty Różyckiego doktór, a za nim… hrabia Fioretti.
— Jakim cudem pan się tu znalazł!?… Opowiadano o panu legendy, ale nie zwracałem na nie uwagi, nie wiedziałem, że to pan!… Dziś dopiero powiedziano mi nazwisko!… Nacierpiał się pan, co? Dlaczego pan był wybrał się trzecią klasą!?. To było nierozsądne!…
— Tak… mi wypadło! — odpowiedział niechętnie Różycki, zerkając mimowoli na dokto-
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/457
Ta strona została przepisana.