Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/458

Ta strona została przepisana.

ra. — Pieniędzy mi zabrakło! — dodał z nagłym wybuchem szczerości.
Doktór podniósł brwi, Różycki wspomniał mimowoli swoje złoto, toczące się po stoliku kapitana.
— Właściwie, wystarczyłoby mi na bilet, lecz… pragnąłem zwiedzić… Indje!… — plątał się w zamieszaniu.
— Wieczny męczennik wiedzy! — zwrócił się do doktora Fioretti. — Swoją drogą, Indje warte poświęceń. Bajeczna kraina! Cud świata! Raj wiecznej wiosny, gdzie miłość jest religją a Kamasutra księgą objawioną, gdzie starcom nawet wracają siły i młodość!… — cedził dalej hrabia z — właściwem mu rozmarzeniem.
— Hm! Słońce, ciepło… — bąknął doktór znacząco.
— Dlaczego pan jednak w tej przygodzie nie zwrócił się do mnie?… To niedobrze! Jesteśmy przecież starzy znajomi!… — wyrzucał Włoch Różyckiemu.
Ten zarumieniony skubał rożek kołdry, nie podnosząc oczu.
Doktór chrząknął, ujął chorego za puls i patrząc na zegarek liczył.
— Dobrze, bardzo dobrze!… Będzie pan zdrów, lecz należy się wystrzegać wilgoci i po zachodzie słońca nie spacerować po pokładzie…
— Wyborna rada, nieprawda!? Wystrzegać się wilgoci na morzu! — roześmiał się hrabia.
— Owszem, hrabio!… To tylko pozornie