Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/466

Ta strona została przepisana.

głęboko ukrywanem pożądaniem, i tkliwością mężczyzny, świadomego cierpień i ofiar, ku jakim wabi ukochaną istotę… Zdawała się być szczerze wzruszona, nawet oszołomiona tym atakiem cnoty.
— A teraz, kiedy pani wie wszystko, zapytam ostatecznie: czy pani chce być moją żoną?…
— Żoną!? — powtórzyła zdumiona i zatrzymała się.
— No tak!… Pobierzemy się w Kairze…
Wyższa odeń prawie o pół głowy, patrzała nań trochę zgóry nieokreślonym wzrokiem.
— Będę dobry jak… Will! — szepnął cicho.
— Jak Will!?… Nie…
Nagle Różycki poczuł, że oczy jej zaczynają ślizgać się po jego twarzy szarej z kozim zarostem, po brudnym korkowym hełmie na dużej głowie, po całej niepozornej figurce w wyszarzanym kostjumie…
— Wiem, że jestem brzydki… — zaczął jeszcze ciszej.
— Nie, nie to!… My w naszym zawodzie musimy… — przerwała z lekkiem westchnieniem. — Zresztą, to głupstwo! Mężczyzna nie potrzebuje urody! Jesteśmy przyzwyczajone… Ale… co… my… zrobimy… z… Sarą!? — ciągnęła z namysłem.
— Cóż Sara?… Sara nie jest siostrą pani. Sara pójdzie swoją drogą, a pani swoją… Przecież pani rozumie, że po wyjściu za mnie… Zresztą wrócimy do kraju, a Sara pewnie tutaj zo-