— Albo ja wiem… Delfinom się przyglądał!
— Delfinom się przyglądał?… — powtórzył ze zdumieniem Różycki. — Przecież on je nieraz widział. Sam był?
— Sam.
— Aha!…
Urwał i świdrował ją wzrokiem. Ale Kate już przyszła do siebie i pogodnie śledziła jego wzburzenie.
— Przystojny mężczyzna, tylko… za długi!
— Hultaj!… — wykrzyknął Różycki. — Nie chciałbym, Kate, żebyś się z nim… przyjaźniła!
Chciał powiedzieć „zadawała“, ale wyraz ten wydał mu się za brutalny, za… sztubacki. Chciał ją szanować wbrew niej samej.
— O, my go znamy… My go widziały w Szan-chaju… On się zna na kubitach… On się na wszystkich rzeczach zna!… On wielki purec!…
I bogaty! — wtrąciła Sara.
— I ty go znałaś, Kate?
Kate milczała długą chwilę.
— Mówiłam ci już, że… w Szan-chaju.. nie znałam nikogo… nigdy! — odrzekła z rozdrażnieniem w twarzy i głosie.
— Widzisz, Kate!… — zaczął łagodnie i smutno Różycki. — Teraz to zupełnie co innego… Co było, to było!… O tem ani wiedzieć, ani nawet myśleć nie chcę! Ale teraz, ze względu na mnie, powinnaś… wielu rzeczy się… w wielu wypadkach… się zastanowić! — poprawił pośpiesznie koniec zdania.
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/478
Ta strona została przepisana.