Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/487

Ta strona została przepisana.

— Tutaj… ladies!… — rzekł „gajd“, zeskakując z kozła i podbiegając do stopnia powozu.
— Ależ nie!… Nie może być! — oponował zdumiony Różycki.
„Gajd“ kiwał stanowczo głową.
— Tutaj, tutaj!… Ladies!… Pan chce ladies!?
Chwycił Różyckiego pod łokieć i popychał go ku kamiennym stopniom wejścia.
Machinalnie wstąpił Różycki do cienistego, chłodnego przedsionka, gdzie jacyś półnadzy starcy, poznaczeni na czole i piersiach farbą białą i różową, rozstąpili się przed nim na znak przewodnika. W głębi świątyni, opartej na beczkowatych słupach, siedziało na matach kilka dziewcząt w powiewnych, muślinowych strojach. Dostrzegłszy go, podniosły się, dzwoniąc zlekka dzwonkami tamburynów i srebrnemi zapięściami na rękach…
Różycki cofnął się i machnął rękami.
— Ach, nie chcę!… Przecież pytałem o panie, co zeszły z parowca!
„Gajd“, który pozostał nazewnątrz świątyni na schodach, zrobił głupią minę.
— Oo! Ladies… z parowca? — powtórzył przeciągle. — Nie wiedziałem, że to koniecznie te same! Możemy wrócić do miasta… tam się dowiemy!
— Przecież mówiłem ci wciąż!…
— No, tak… pomyłka… Nieduża pomyłka! Ale trzeba… zapłacić!…
Malowani starcy już odcięli Różyckiemu od-