Pięć rupji, a zaraz zawiozę… Pięć rupji… i fiakrowi według taksy!…
Różycki zatrzymał się i spojrzał nań tak zbolałemi oczyma, że Hindus przystąpił zupełnie blisko i, kładąc mu poufale dłoń na ramieniu, powiedział szczerym, skruszonym głosem:
— Sahib, ja już nie oszukam… ja wiem, jaki powóz jeździł!… Czarny kapelusik z czarnemi piórami…
Opisał mu w krótkich wyrazach Kate.
Różycki już się nie wahał. Kiwnął głową i za chwilę siedzieli razem na poduszkach powozu i mknęli szeroką, miękką aleją parku Victoria. Na jego końcu, w ślicznem ustroniu, stał spowity cały w kwiaty i bluszcze piętrowy „bungalo“ pięknej budowy. Przed nim rozciągała się śliczna, zielona polanka, a za polanką wznosił się bujny, zwrotnikowy las w trzy lotne piętra, jak rzymski akwadukt.
Różycki poznał widzianą wczoraj puszczę na drodze do Kelani.
Przewodnik wysadził go opodal domku i szepnął:
— To pensjonat mistera Husbanda!… Drogi pensjonat!… Tam weszła „lady“!
Różycki poszedł, raczej powlókł się ku domkowi, choć nie wiedział dobrze, jak i o co zapytać należy. Kate mogła przecie zameldować się innem nazwiskiem.
Na szczęście służąca Syngalezka, którą spotkał, przekonana sutym datkiem, dała mu dość
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/500
Ta strona została przepisana.