Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/501

Ta strona została przepisana.

dokładne wyjaśnienie i ofiarowała się wywołać… panią.
— Tam jest i mąż pani! Kazali sobie podać obiad do pokoju…
Różycki zatrzymał się na czyściuchno utrzymanym korytarzu, wyłożonym złotawą matą, i czekał z zamierającem sercem. Drgnął boleśnie, gdy Kate niespodzianie szybko i bezdźwięcznie pojawiła się we drzwiach tuż przed nim.
— Ach, to pan!… — zawołała zniżonym, ale wesołym głosem. — Niech pan wejdzie!…
Potrząsnął głową.
— Nie!… Proszę o parę słów… na osobności… Idź! — machnął ręką na służącą. — Niech mi pani powie, niech mi pani powie… co to znaczy?… Co to znaczy?… Dlaczego?…
Spojrzała na niego z nagłym smutkiem.
— Co to znaczy?… Rzecz prosta! Niech się pan zastanowi i wysłucha spokojnie! — rzekła, postępując krok ku niemu. — Robię, co mogło być najlepszego dla nas obojga… Byłabym dla ciebie ciężarem…Utopiłabym cię, pociągnęła na dno, tam gdzie teraz sama jestem… Ty mówisz: w kraju!… Ależ ja się boję tego kraju! Cobym zrobiła, gdybym nagle spotkała moich rodziców… braci?… Tutaj nikogo nie znam, jestem jak liść oderwany!… Nikogo się nie wstydzę, nie boję… Płynę z wiatrem!… Nikt się o mnie nie troszczy, a ja nie dbam o nic! Byle wesoło!…