Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/502

Ta strona została przepisana.

Z tobą?… Cóż z tobą?… Dzieci ja już mieć nie będę i nie chcę… Nie chcę!… Umrzeć, byle wesoło!… Od pracy odzwyczaiłam się… I biedy już nie zniosę… Ty mówisz: podróże… podróże… w namiotach… konno… dzikie ludy… Nie mogę!… Nie mam na to ani sił ani ochoty… I poco?… głównie poco? Cnota? Już nie mam cnoty! — rozśmiała się — i nigdy jej nie odzyskam!… Zresztą, albo to nie wiem, co ona warta? Mało to mężów cnotliwych bywało u mnie… Ludzie cnotą oszukują ludzi, trzymają ich w niewoli… Wszystko jedno, byle wesoło, byle bogato, bez troski!… Doprawdy, nie żałuj mnie. Taka jestem! Będę cię zawsze dobrze wspominać, boś mię wspomógł w ciężką godzinę, wyratował, ujął się za mną! Byłeś dobry!
— Słuchaj, powiedz mi… Ale powiedz mi prawdę, Kate, zaklinam cię… — zaczął głucho. — Czy nigdy, nigdy mnie nie kochałaś, nawet tam… w Sajgonie?…
Pochyliła głowę i spojrzała na niego poczciwie.
— Wiesz co, stary, chcesz, a dam ci… jedną noc!? Tę noc pierwszą… Ale nie więcej… Chcesz, ja mu powiem! — kiwnęła w stronę pokoju, gdzie przez otwarte drzwi widać było róg stołu, zasłanego białym obrusem, zastawę srebrną i porcelanową, kwiaty — On się zgodzi, on cię lubi… To Fioretti… Zresztą on wszystko teraz zrobi, co ja zechcę! A jak nie zechce, to