żadnego!… Niech los decyduje!… Niech giną śmiercią naturalną!…
Rozumiała wszakże, iż przetrzyma inne pyszny kwiat krzykacza Kizuki, że zginie najwcześniej cudna wiśnia, obraz cichej, wiernej miłości…
Było jej żal. Pochyliła się i przytuliła wonne liście do wilgotnych ust…
Od morza wiał suchy i burzliwy wiatr. Z wzniesienia, na którem stał ich dom, z górnego jego balkonu widać było wzdymające się w zatoce granatowe góry bałwanów, lśniących w słońcu niby skręty smocze. Podnosiły się coraz wyżej, narastały im białe grzywy, łączyły się w jeden wirujący wał i ciskały się, szalejąc, na skały nadbrzeżne. Ich ryk — smętny, straszny, niemilknący — wypełniał podniebie… Ich bicie — uparte, ciężkie i głuche — wstrząsało głęboko skalistą ziemią.
Lecz O-Sici przyzwyczaiła się do głosów tego żywiołu i uderzył ją w burzliwej pieśni dźwięk o wiele cichszy, ale nieznany…
Podniosła głowę i spostrzegła nieopodal gęsty, płowy dym, miotający się nisko u ziemi, jak targany tajfunem jesienny las bambusowy… Stamtąd biegł wielogłosy krzyk, podobny do jęku…
Na ulicy zawrzał wkrótce potok uciekających w popłochu ludzi… Ścigał go, kłębiąc się
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/68
Ta strona została skorygowana.