Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/73

Ta strona została uwierzytelniona.
— 65 —

Wkrótce szlachetny O-Kade-si odszukał swą rodzinę, pocieszył ją i urządził pod wielkim portykiem świątyni, opartym na osiemdziesięciu potężnych cedrowych kolumnach. Pstry tłum kobiet, dzieci i starców rozłożył się tam pokotem. Mężczyźni młodsi i zdrowsi szukali sobie przytułku na dworze w zaroślach parku.

Rozpacz nie nakarmi głodnego i nie nakryje dachem zwątlałego ciała.
Jeszcze dymy snuły się po czarnych zgliszczach i krwawe oczy zarzewia gorzały pod popiołami, a już mnóstwo pogorzelców kręciło się wśród rumowisk, wyciągając osmalone deski, opalone belki, głazy i cegły, szukając w popieliskach metalowych przedmiotów, stopionych zwykle na żużel, na bryłę… Wielu rychło wywędrowało z ogrodów świątyni i zamieszkało w skleconych naprędce szałasach, na miejscach dawnych sadyb.
Rodacy pośpieszyli z pomocą.
Zabielały niezliczone żagle na błękitnej zatoce, wioząc budulec, żywność, nowe narzędzia, naczynia i sprzęty.
O-Kade-si nie zaniedbał zakrzątnąć się koło budowy nowego domu, lecz wątłość zdrowia zgrzybiałej O-Nami-san oraz wzgląd na dostojność rodziny kazały mu dłużej od innych pozostać w świątyni.