Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/74

Ta strona została skorygowana.

Niezmiernie cicho i monotonnie upływał czas mieszkańcom portyku Atagina. Serca i myśli ich były nazewnątrz, gdzie od świtu do nocy stukały niezliczone siekiery cieśli…

Procesje nabożnych, świąteczne jarmarki, wykrzykiwania wróżbitów, uderzania w dzwony i gongi — nauki i nabożeństwa kapłanów — całe zwykłe życie stałych mieszkańców i gości świątyni — zajmowały ich obecnie nie więcej niż szum rodzinnego morza.
Jedynie O-Sici śledziła pilnie za tajemniczemi misterjami biało odzianych kapłanów, których długi szereg, niosąc owoce, kwiaty i ryby, codzień niknął za zielonawą zasłoną korytarza, wiodącego na „drogę bogów“…
Szukała wśród nich swego zbawcy. Wiedziała, że zwie się Kę-dziro, że jest sierotą, wychowańcem jednego z duchownych, i że był przeznaczony na sługę strasznego, zwodniczego Inari Kicune, któremu ślubują bezżeństwo. Dostrzegła również, że choć młodzieniec nie narzuca się im, a nawet unika ich, oczy jego często śledzą ją zoddala… Słodki, nieznany ból przeniknął ją po raz pierwszy nawskroś…

Leniwo płynęły dni bezczynne, zato chyżo uciekały miesiące.

Ciemny, kręty, potężny las pni, splątanych wysoko pod niebem w gęstwinę, wznosi się