Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/75

Ta strona została skorygowana.

z góry Atagina, wznosi się, jak dym ziemi, gaj drzew kamforowych…
Ciepły, wilgotny, morski wiatr wiosenny już obudził drzemiące pączki ich drobnych listków… Już z potwornych obarów sączyć się poczęła przejrzysta kamfora, napełniając wonią pieszczotliwe wiosenne powietrze…
Już wdole, gdzie spojrzeć, zajaśniał różowy rozbrzask kwitnących wisien, mieszając swe barwy i aromaty z zorzami pogodnych dni…
Już młode gaje bambusowe zaszeleściły smukłemi prąciami, chyląc się w podmuchach wiatru, pędzącego małe chmurki płowe i ciepłe… Zaskrzyły się w słońcu krótkie tęczowe ulewy, przysłaniające okolice strugami brylantów…
Turkusy nieba i morza ściemniały na szmaragd…
W dni świąteczne tłumy spacerujących wypełniały gaje Ataginy, ale w powszednie dni było tam cicho i pusto i jedynie krzyki bawiącej się dziatwy naruszały łagodne gruchanie świętych gołębi oraz monotonny, modlitewny, śpiew kapłanów…
Codzień O-Sici odprowadzała braciszka i siostrę na wielki plac, przeznaczony dla zabaw dziecinnych na najniższym tarasie ogrodu.
Dziewczynki w jaskrawych kimono, chłopcy w ciemnych szatach, często półgoli, a wszyscy bosi, klekocąc małemi sandałami „goto“ gonili się po łące, zbierali w wianki lub rozpryskiwali na drobne, żywe kropelki, jak przesypywane pa-