Zwolna budowało się miasto. Szeregi czyściuchnych domków pokryły zadymione place. Na miejscu czarnych rumowisk zarysowały się białe okna papierowe oraz desenie ślicznych rzeźbionych „szodżi“; na krużgankach wśród kwiatów zajaśniały barwniejsze od kwiatów „obi“ kobiece.
A w nocy, niby świętojańskie robaczki; zabłysły w oknach niezliczone światełka i roje koorowych latarni u wejść domów z numerem i nazwą właściciela.
Zawieszono nareszcie purpurowy znak skończonych robót i nad domem czcigodnego O-Kade-si. Uradowany gospodarz obdarował wszystkich robotników pięknemi niebieskiemi koszulami z białym herbem Okadów na rękawach i plecach.
Rozdarte serce O-Sici, opuszczając świątynię, ukryło się pod żałosnym uśmiechem… I uśmiech ten już nie opuszczał jej twarzyczki bielszej od migdałowego kremu, jej ust pobladłych, jak wyrwana z morza gałązka korali…
Smutek dziewczyny, jej zamyślenie, jej ruchy powolne rychło zauważyła matka i babka i… próbowały ją wybadać, lecz O-Sici milczała, pochyliwszy ku ziemi głowę.
— Nic mi nie jest!… Nie wiem!…
— Źle!… — mruczała O-Nami-san, próbując
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/79
Ta strona została skorygowana.