Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/80

Ta strona została skorygowana.

zlekka dłonią wilgotne od łez końce rękawów wnuczki.
— Czas zamąż!… — postanowił O-Kade-si, wysłuchawszy utyskiwań żony.
W kilka dni potem zjawił się w ich nowym domu wygolony i po staroświecku uczesany swat.
Ojciec powiedział O-Sici, że w pierwszy szczęśliwy dzień odbędzie się „pokaz“, że ma nadzieję, iż wybrany przezeń oblubieniec — zamożny i powszechnie szanowany Goto-si, spodoba się jej również.
Zrozpaczona O-Sici odważyła się wysłać potajemnie list do świątyni Atagina.
Kilka dni następnych nie spuszczała oczu z obu końców ulicy, a w nocy nasłuchiwała pilnie, podnosząc co chwila z wezgłowia zapłakaną twarz. Prócz ryku morza, brzęku żelaznych pierścieni na koszturach nocnych stróży oraz trzeszczenia ich grzechotek, nic więcej nie rozbrzmiewało w ciemnościach.
W dniu „pokazu“ była tak znękana, że nie przyjrzała się nawet dobrze twarzy narzeczonego. Dostrzegła tylko, że był dość stary i tłusty. Zresztą było jej wszystko jedno, skoro ten, który wypełnił jej serce, zapomniał o niej i nie przychodził…
Równie obojętnie zachowywała się przy piciu wina ryżowego, „trzy razy po trzykroć“ z czerwonej czarki weselnej.
Ocuciła ją dopiero noc poślubna.
Drżała z przerażenia i odrazy, wpatrując się