Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/82

Ta strona została skorygowana.

Szept wonny gałęzi drzew kamforowych… Deszcz kwiatów, spadających z wysokiego urwiska…

Zasypiała w gorączce, w malignie… budziła się bez woli i siły…
I tak było co noc.
Aż razu pewnego młoda kobieta wstała nagle od boku męża, półnaga, owinięta zaledwie czerwonym płatem dookoła bioder i błędna ominęła cichutko śpiącą w kuchni służącą, wygrzebała z pod popiołu przygaszonego ogniska węgielek i, zawinąwszy go w smolne wiórki cedrowe, wetknęła pod okap dachu…
Poczem pośpiesznie wróciła i legła niepostrzeżenie na małżeńskiej pościeli.
Krwawa łuna rozwidniła rychło papierowe szyby. Krzyk nocnych stróży i łoskot ich grzechotek rozbudził nareszcie i Goto…
— Wstawaj, wstawaj!… O-Sici… Gore!… — wołał, wracając z sieni.
— Hej, trzymaj… łapaj… podpalacz!… — krzyczano tymczasem nazewnątrz.
O-Sici w leciuchnym nocnym kimono wypadła na balkon. W świetle pożaru spostrzegła gromadkę ludzi, szarpiących ciemną postać. Poznała twarz, oczy ich spotkały się z sobą…
— Ludzie, puścić!… To ja! — zawołała wyciągając ręce.
Nikt jej nie słuchał. Tłum uprowadził winowajcę na rozkaz jej męża i zniknął w ciemno-