ściach nocy. Goto-si nie chciał również jej słuchać, zajęty oglądaniem szkód uczynionych pożarem, obliczaniem strat, strofowaniem stróży i robotników…
— Uspokój się, uspokój!.. Nie dziwię się wcale, że umysł twój się mąci… O mało co znów nie powtórzyło się wielkie nieszczęście z przed pół roku…
— Muszę iść… do sądu!… Muszę się dowiedzieć, co to wszystko znaczy? Zaco nienawidzi mię ten człowiek, którego nie znam?…
— Weź mię z sobą!… — szepnęła rwącym się głosem.
— Owszem. Chcesz — chodź!… Przechadzka i widowisko uspokoi cię!…
W wielkiej szopie starego sądu siedział sędzia za stołem, mając po obu bokach pisarzy. Cichy tłum po brzegi wypełniał salę. Gdy wprowadzono Kę-dziro, gniewny szmer przeleciał po widzach, jak poszum burzliwy. Sędzia uciszył go ruchem wachlarza i zaczął badanie.
Obwiniony nie odpowiadał na zadawane pytania, nie odpowiadał i nie wyrażał skruchy, gdy sędzia wyrzucał mu, iż przez swą zbrodnię mógł znowu unieszczęśliwić tysiące ludzi.
— Dlaczego uczyniłeś to?… Dlaczego?… Wytłumacz powód twego postępowania… Wszak niegdyś ratowałeś pogorzelców z narażeniem własnego życia!?… Wszyscy to pamiętamy…
Strona:Wacław Sieroszewski - Z fali na falę.djvu/83
Ta strona została skorygowana.